wtorek, 21 stycznia 2020

Wpis inny niż wszystkie - dieta rotacyjna i eliminacyjna przy hashimoto i innych chorobach autoimmunologicznych - jak odkryłam, co planowałam i co postanowiłam

Hashimoto - obecnie niestety bardzo popularne.
Albo masz, albo jeszcze o tym nie wiesz ;)

Ja prawdopodobnie długo nie wiedziałam, tak sądzę.

Miałam TSH w tzw. normie - przed Łucją ponad 2 (czyli tarczycowcy wiedzą, że na ciążę bez szału, ale nie dostałam leków), przed Frankiem już ponad 2,5 - dostałam Euthyrox, który brałam rok przed i w trakcie ciąży. Po odstawiłam. Do tej pory (4 lata) TSH jest w normie - mniej niż 2.

FT3 i FT4 zawsze w normie.
Choć ostatnio już niekoniecznie, zaczynają się chyba kopać....

2 lata temu trafiłam do endokrynologa. Sama do końca nie wiem dlaczego. Trochę, że przebarwienia (pociążowe i nic wspólnego z tarczycą niemające), trochę, że włosy lecą (i lecą TRAGICZNIE nadal).
Zbadał tarczycowe cuda, także przeciwciała, kortyzol, poziom D3, zrobił USG. Znalazł guzki, które po biopsji okazały się łagodne.
D3 ok (suplementuję), kortyzol ok (jakim cudem, nerwusie???), tsh i profil tarczycowy ok.
Przeciwciała antyTPO pięciokrotnie podwyższona norma...

Endo mówi do mnie: spokojnie, to nie jest wysoki poziom, nie trzeba żadnych leków, proszę brać selen, wszystko super!

Zatem zadowolona (że bez hormonów) wróciłam do domu i (NIE WIERZĘ!) nie sprawdziłam niczego w internecie.

Po ponad roku przypadkowo (już nie chce mi się wchodzić w szczegóły przypadku) odkryłam, że to niekoniecznie jest super i że w karcie mi wcale "super" nie wpisano. Wpisano za to: "autoimmunologiczne zapalenie tarczycy".
Tym razem wklepałam w google i wyszło mi jak byk! Hashimoto.

No i się zaczęło. Na własną rękę oczywiście. Powtórka badań. Tym razem i przeciwciała antyTG już były podwyższone.
Grzebanie w tysiącu stron w necie. Zakup książek na temat.
Załamanie kompletne, gdy czytałam o braku glutenu i o mięsie (byłam od dwóch lat na diecie "prawie wegetariańskiej", na której czułam się CUDOWNIE).

Zaczęło mi się też składać parę rzeczy do kupy.
-2/3 włosów, które mi wyleciały przez 2 lata.
-Palpitacje serca (i związane z tym duszności), które zwalałam na nerwy i traumę po wakacyjnym trzęsieniu ziemi.
- To, że mimo bardzo sensownej i zdrowej diety oraz 2 lat uprawiania sportu 3 razy w tygodniu nie schudłam ani grama.

Dojrzewałam 2 miesiące do protokołu autoimmunologicznego. Ustaliłam, że zrobię go od września 2019. Nie wykluczam, że jeszcze kiedyś zrobię.

Ale w międzyczasie wykonałam testy w Instytucie Mikroekologii w Poznaniu na alergie IGG-zależne, które mają ponoć duży związek z chorobami autoimmunizacyjnymi.
Po wydaniu 1800 zł (haha!) i 3 tygodniach oczekiwania przyszły wyniki.

Wcześniej modliłam się tylko, żebym nie miała alergii na pomidory (kocham) i winogrona (no wino przecież...). Te modlitwy zostały wysłuchane, ale co z tego...

Przede mną leżący wynik bezlitośnie oznajmiał: 48 z 270 składników pokarmowych do wykluczenia....

Gdy już wypłakałam oczy za kawą, czekoladą, oliwkami i oliwą, ryżem, kaszą jaglaną i kilkunastoma innymi smakołykami., odkrywałam w wyniku i dodanych informacjach kolejne okropieństwa.

Że eliminacja to jedno. Że jeszcze trzeba rotować to, co można jeść....
Że to nie potrwa 3 miesiące jak protokół, ale (jak policzyłam) prawie półtora roku...

Dla osoby, która kocha jeść i gotować, proszę mi wierzyć, to koszmar.

Ale dobra - na czym to polega, napiszę osobno.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podziel się swoją opinią!